Zastanówmy się przez chwilę nad tym często powtarzanym twierdzeniem, że gdzieś istnieje "lista" prominentnych mężczyzn zajmujących się handlem ludźmi w celach seksualnych, ale nie może być publicznie ujawniona przez "ocalałych" lub polityków, którzy mają do niej dostęp, ponieważ mężczyźni z tej listy mogliby pozwać za zniesławienie. Przede wszystkim wiele fałszywych oskarżeń zostało już wysuniętych przez "ocalałych z Epsteina", a niewielu, jeśli w ogóle, z oskarżonych mężczyzn kiedykolwiek pozwało. Nawet Dershowitz -- który posunął proces sądowy najdalej -- ostatecznie zakończył na *przeciwpozwaniu*, po tym jak sam został pozwany za zniesławienie przez Virginię Roberts Giuffre (VRG). Innymi słowy, pozew o zniesławienie został wniesiony przeciwko *niemu* przez VRG, gdy Dershowitz publicznie zaprzeczył, że popełnił jakiekolwiek przestępstwa seksualne wobec niej. Później złożył przeciwpozw, gdy proces sądowy był już w toku; ostatecznie doprowadziło to do przyznania przez VRG, że fałszywie go oskarżyła. Dershowitz nie domagał się żadnych odszkodowań pieniężnych od VRG -- jedynie uznania, że jej oskarżenia były fałszywe. Co ostatecznie uzyskał. Jednak niewiele wskazuje na to, że którykolwiek z innych fałszywie oskarżonych mężczyzn zainicjował jakiekolwiek pozwy o zniesławienie przeciwko "ocalonym", być może nie chcąc żadnej związanej z tym publiczności, a być może nie chcąc przechodzić przez długotrwały proces sądowy, w którym mogłyby zostać ujawnione kompromitujące (jeśli nie kryminalne) materiały. Cokolwiek by to nie było, pozwy o zniesławienie po prostu nie miały miejsca w skali, która jest obecnie sugerowana przez "ocalonych" i ich politycznych sojuszników, aby uzasadnić, dlaczego nadal odmawiają ujawnienia "Listy", którą twierdzą, że posiadają. Ponadto, co z tego, że mężczyźni *pozwaliby*? Musieliby udowodnić, że oskarżenia były zarówno świadomie fałszywe, jak i wysunięte z "rzeczywistą złośliwością", aby spełnić standardy zniesławienia. I musieliby udowodnić szkodę reputacyjną. Jeśli oskarżenia byłyby w jakimkolwiek stopniu zasadne, ich pozwy o zniesławienie byłyby skazane na niepowodzenie od samego początku. Z pewnością kobiety byłyby zalewane ofertami "pro bono" reprezentacji prawnej. A wiele z nich jest już bogatych, otrzymując miliony z różnych funduszy ugodowych. Zastanówmy się więc: czy podnoszenie widma pozwów o zniesławienie jest nieimplicitznym przyznaniem przez "ocalonych" i ich sojuszniczych polityków, że "Lista", którą teoretycznie mogliby upublicznić, *byłaby* w rzeczywistości zniesławiająca? Bo jeśli oskarżenia byłyby prosto prawdziwe, dlaczego istniałoby takie ekstremalne ryzyko "zniesławienia"?